Naprawdę uwielbiam wszystkie te teksty
o niezabijaniu w sobie dziecka, odwlekaniu dorosłości i o tym, że
najlepiej w ogóle nigdy nie dorastać. Uwielbiam je, sama jestem
dużym dzieckiem nie tylko przez wzgląd na moją infantylność czy
wrażliwość, ale też dlatego, że naprawdę przeraża mnie
dorosłość. Gdybym miała teraz opisać wszystkie sytuacje, kiedy
zwijałam się w kłębek i opracowywałam plan, w którym rzucam
studia, pracę i wypieprzam do mamci, to zabrakłoby mi na to miejsca
w Internecie.
I jest to o tyle dziwne, że jako
dziecko dziko wręcz nie mogłam się doczekać dorosłości. I
zupełnie nie dlatego, że marzyło mi się, że będę w jakiś
sposób niezależna i sama będę o sobie decydować. W ogóle nie
myślałam o takich rzeczach. Ja po prostu w dzieciństwie totalnie
nienawidziłam siebie. W tej swojej kilku-ledwo-nastoletniej głowie
wymyśliłam sobie, że jestem bardzo brzydką dziewczynką i dopiero
jak dorosnę, to wszystkie moje problemy się rozwiążą. Nie wiem,
co sobie wyobrażałam. Może wydawało mi się, że nagle
wyładnieję, może kosmetyki miały mi dodać urody, naprawdę nie
pamiętam, ale nigdy nie zapomnę tego pragnienia bycia dorosłą.
I nie do końca się myliłam, bo
dorosłość (albo wejście w próg dorosłości, bo dorosła chyba
nigdy nie będę) coś mi jednak przyniosła. To odruch obojętności
na swoje wady i pewna świadomość zalet. Pisałam już o tym, że w
"dorosłym" życiu inaczej odbieram atrakcyjność i
świadomość tego, że pociągają mnie nieidealni ludzie i totalnie
kocham ich odstępstwa od kanonu, bardzo pomogła mi w akceptacji
siebie. Wyjście z domu rodzinnego, pójście na studia i do pracy,
poznawanie ludzi – to wszystko uczy nas jakiejś chociaż
symbolicznej kontroli nad swoimi kompleksami. Poza tym, w momencie,
kiedy zmieniają się okoliczności, zmienia się perspektywa. Kiedy
musimy zdać sesję czy ogarnąć jakąś sytuację w pracy, to
problem nieidealnego nosa ląduje gdzieś poza podium aktualnych
problemów.
Ale, choć byłoby naprawdę
zajebiście, nie jest do końca tak, że perspektywa się nam zmienia
i przestajemy nagle myśleć o kompleksach. Nie ma opcji, żebym
uwierzyła, że jest na tej sali ktoś zupełnie pozbawiony
kompleksów. Każdy, nawet osoby z pewnością siebie wyjebaną w
kosmos, ma te dni, kiedy patrzy w lustro i ma wrażenie, że twarz mu
ktoś na drugą stronę wywrócił. I to jest zupełnie normalne. W
takich sytuacjach ogarniamy dupę i wracamy do rzeczywistości, bo w
dorosłym życiu nie jesteśmy pozbawieni kompleksów, my je po
prostu sprawnie zagrzebujemy. A najgorsze w tym jest to, że
wszystkie te obawy i złe myśli, które od dzieciństwa tak dzielnie
chowamy, w późniejszym życiu przybierają postać wrednej
dwunastolatki, która zamieszkuje nasze głowy.
To, co wydaje się super w dzieciach, w
przypadku dwunastolatek w naszych głowach, staje się naszą zmorą
– to ich brutalna, chamska szczerość. I zdarza się, że w
sytuacji, która wymaga od nas odwagi, ryzyka czy samozaparcia – ta
zasrana dwunastolatka między zwojami mózgowymi śpiewa piosenkę o
tym, jak chujowi jesteśmy i jak bardzo nasz wysiłek nie ma sensu. I
mogłabym godzinami opowiadać, ilu fajnych facetów spławiłam, bo
moja dwunastolatka upierała się, że jestem zbyt średnia, żeby
mnie traktować serio; ile fajnych pomysłów odpuściłam, bo i tak
nic mi się nie może udać; ilu rzeczy nie napisałam na tym blogu,
bo wydały mi się niewarte opisania. To ona co kilka miesięcy,
kiedy już zbieram się do napisania czegokolwiek, mówi mi, że to
nie ma sensu, bo ludzie mają gdzieś, co myślę i prowadzenie bloga
jest totalną żenadą.
I staram się, bardzo staram się mieć
ją w dupie. Bo patrzę na wielu fanstycznych ludzi w moim otoczeniu,
których często skrycie podziwiam i szanuję. I widzę, że znajdują
się kilka poziomów poniżej tego, na co ich stać. I kiedy o tym
myślę, niemalże słyszę głos dwunastolatek, które zamieszkują
ich głowy, a które pewnie w momentach decyzyjnych wykastrowały ich
z marzeń i ambicji. I zupełnie rozumiem ten lęk związany z
porażką, bo sama mogłabym napisać podręcznik płakania w kącie w
sytuacjach, które są dla mnie nowe, nieprzewidywalne i niepewne.
I bardzo łatwo mi o tym wszystkim
pisać, ale to ja, za każdym razem, kiedy w moim życiu pojawiała
się perspektywa jakiejś istotnej zmiany, zwijałam się jak ślimak
w środku, bo bałam się, że coś spierdolę. Na szczęście czasem
zagłuszałam ten głos w mojej głowie i okazywało się często, że
mam dobrych ludzi wokół siebie i nawet chcą ze mną rozmawiać; że
może nie jestem najgłupszym człowiekiem na świecie, bo coś tam
udało mi się ogarnąć. W takich sytuacjach odbudowywała się moja
pewność siebie i zaczynałam funkcjonować. Bo na ogół przecież
wiem, że jestem spoko, tylko czasem wątpliwości mnie wytrącają z
tego poczucia.
No i nie jest też tak, że ta
dwunastolatka to jakiś demon, który uparcie zatruwa nasze dusze.
Czasem cieszę się, że jest, bo kiedy mam ją pod kontrolą,
stopuje wiele moich durnych zapędów i zachowań. Bo zupełnie nie
chodzi o to, żeby tę zakompleksioną dwunastolatkę w sobie zdusić.
Myślę, że to nawet nie jest możliwe. Chodzi o to, żeby jej dać
cukierka i wytłumaczyć, że nie jest wcale najbrzydszą dziewczynką
na świecie, że ma głowę na karku, jest silna i całkiem
niegłupia. Trzeba ją spróbować powoli oswoić.
Przeczytane. Dobrze, że piszesz. Nie będę namawiała Cię do częstszego pisania bo niewiele to da ale dobrze się Ciebie czyta. Lubie to i ta obok mnie też :)
OdpowiedzUsuńA myślałaś o tym skąd to się bierze? Ile w tym jest Ciebie samej a ile sprzedanych Ci przez innych ludzi i zaszytych przez rodziców, szkołę i pracę dziwnych schematów, niepotrzebnych strachów i kompleksów. Ile z tego to Twoja dwunastolatka, znana już przecież a ile dorastająca Czterdziestka zapatrzona w Fejsbukowe i Instagramowe życie, które nawet jeśli nie chcesz, dociera do Twojej podświadomości. Narażona na pozerstwo Twojego otoczenia, nie zawsze zamierzone ale jednak docierające do podświadomości. Widzisz to i myślisz: „A ja?!”
OdpowiedzUsuńCodziennie buła z masłem na śniadanie... Codziennie ta sama fryzura... Codziennie ten sam autobus i ci sami zmęczeni ludzie… Codziennie ta sama żabka i te same fajki, chińska zupką na kolację i wstręt przed dniem jutrzejszym… Widzisz przecież ile można, jak ładnie można. Śniadanko do łózka i półmaraton po 3 miesiącach przygotowań. Czysty pachnący dom i brazylijskie pośladki z awokado! Wszyscy piękni i młodzi… Co robię źle?
To już nie pytanie ale raczej stwierdzenie faktu a dwunastolatka i czterdziestolatka w Twojej głowie aż zacierają ręce, przybijają piątki i pieją z zachwytu: Mówiłam!! Patrz! Patrz!
Ale dorosłość nie bierze się z wieku ale z akceptacji. Akceptacji siebie, tego co się ma i dostrzeżenia nędzy w swoim życiu i w sobie… Tacy po prostu jesteśmy i to jest piękne.
Dostrzeżeniu że prawdziwe życie jest tu i teraz, prawdziwe życie jest tutaj a nie tam. Uwaga spojler! Fejsbuk kłamie!
Nie zabijaj w sobie dziecka, nie wiem nawet czy to jest możliwe, zrozum, że czasem rycząca czterdziestka dochodzi do głosu i przejmuje dowodzenie wszechświatem, ale ta infantylna i zakompleksiona dwunastolatka, która nadal jest w Tobie jeszcze nie raz Cię zadziwi… bo przecież wschód słońca, nowe buty, czy lody czekoladowe cieszą tak samo bez względu ile masz lat i jak się czujesz.
Akceptacja nie bierze się z wieku ale z tego, że wiesz, że rozumiesz, że inni ludzie też tak mają. Spokój przychodzi z wiedzą o tym, że inni też się boją, czasem nawet bardziej niż Ty. Ale nikt o tym nie mówi bo strach…
I nie zawsze chcieć to móc.. pamiętaj o tym! Że samo chcenie, samo przekonanie, talent, czas i samozaparcie nie zawsze wystarczą. Niestety życie jest trudne i nie zawsze wychodzi tak jakbyśmy chcieli. Czasem głupota, czasem brak czasu, pieniędzy, czy jakieś inne bzdury np. zepsuty samochód, spóźniony autobus, zagubiony list, ważniejsze sprawy, powodują że się nie udaje. Czasami tak po prostu jest że nie wychodzi. Ale to przecież nie wstyd.
Odbijamy się w innych ludziach jak w lustrze patrzymy i to co widzimy nie zawsze nam się podoba. Śmiem twierdzić, że każdy tak ma. Uwielbiany przecież Woody Allen powiedział: „Je¬dyne cze¬go żałuję w życiu, to te¬go, że nie jes¬tem kimś innym.” Ale masz siebie i oswajaj siebie każdego dnia, bez względu czy wychodzi Ci czy nie wychodzi. Bo nikt nie zadba o Ciebie tak jak Ty sama i z nikim nie spędzisz tyle czasu jak sama ze sobą. Warto w tym towarzystwie czuć się dobrze. Czego Tobie i wszystkim serdecznie życzę.
Po kolei - kompleksy nie biorą się znikąd. Biorą się z indoktrynacji, mediów (sex sells), wychowania, presji. Wszyscy chłopcy wiedzą, że muszą być silni i odważni, a dziewczynki muszą być ładne i dobre. Każde odstępstwo jest rugane. Facet oporny na toksyczny wzorzec męskości jest "spedalony", a dziewczyna, która jest ciałopozytywna to pewnie lesba-feminazistka. Wszystko przez to, że ludzkość od wieków wszystko sobie kategoryzuje i upraszcza, zamyka wszystkich w jednej formie, a jeśli się przelewasz z którejś strony - no wiadomo.
OdpowiedzUsuńMyślę, że mimo wszystko ludzie lubią siebie. Ja lubię siebie. Nie patrzę w lustro z obrzydzeniem, czasem robię to z przyjemnością, bo po to się maluję i noszę rzęsy. A nie mam rozmiaru 36 i ciała rzeźbionego przez Michała Anioła. Trochę jest tak, że zakładamy, że ładni i niemal idealni ludzie mają przyzwolenie na bycie zadowolonym z siebie i szczęśliwym, a reszta, mniej idealna, z oponką na brzuchu i garbatym nosem musi być smutna i niezadowolona z siebie i życia. To jest uproszczenie, które widać w filmach, bajkach, wszędzie. Zupełnie jakby nikt nie wpadł na to, że można być idealnym na miarę siebie.
I nie wierzę w to kołczowskie gówno, że możesz wszystko. I naprawdę rzygam mentalnie jak słyszę "Kinia, jak nie ty, to kto?" - no bo jeśli nie ja, to przecież każdy inny. Ale czasem warto podjąć ryzyko, żeby się sprawdzić. Nie warto wpadać w nadmierny pragmatyzm, bo nie każda aktywność musi mieć super głęboki cel i musi się udać. No właśnie nie, czasami sama determinacja i podjęcie próby jest jakimś celem.
Lubię siebie, lubię Ciebie. Czekaj na mnie w Katowicach.