poniedziałek, 24 grudnia 2018

Kolejny tekst o tym, jak trzeba żyć


Totalnie chciałabym, żeby wszystko w życiu działało tak, jak w moich fantazjach. Na przykład to, że piszę w CV o moich osiągnięciach życia, wliczając w to niezbyt systematyczne, choć wytrwałe prowadzenie bloga o niczym sensownym, 756 poziom w Candy Crush Saga i uprawnienia do udzielania sakramentalnych związków skarpetom, które straciły w praniu swoje pary. Po zerknięciu w papiery, potencjalny pracodawca spuszcza się nad moim życiorysem, szczęka mu opada i zostaję prezesem świata albo cesarzową półkuli, bo tak imponujące jest moje doświadczenie. Dodatkowo właśnie odkryłam dwie najważniejsze rzeczy na świecie: że szkoda czasu na szukanie skarpet do pary, a granie na kibelku w Candy Crush to sens życia. Czego chcieć więcej?

Ale w realnym życiu nic nie wygląda tak, jakbym tego chciała. Kiedy pięć lat temu wyprowadzałam się od mamy, wydawało mi się, że jestem turbo dorosła i byłam prawie pewna, że za kilka lat porwie mnie fala sukcesów zawodowych, że zostanę mistrzem kontaktów międzyludzkich, poznam jakiegoś skandynawskiego boga, który zwariuje na moim punkcie i wszystko będzie działać dokładnie tak, jak sobie zaplanowałam. Ale nic takiego się nie stało i nie stanie. Mogłoby się nawet wydawać, że w międzyczasie zrobiłam doktorat z rozczarowywania bliskich mi osób i pierdolenia wszystkich sensownych relacji, jakie miałam szansę przynajmniej zacząć budować. I trochę pewnie tak jest, ale z drugiej strony – kogo to właściwie obchodzi?

Piszę wszystkie te bzdury, bo wiem, że poza grupą ludzi w moim wieku, którzy mają super ogarnięte życia, przynajmniej wnioskując po obrazkach, które wstawiają na fejsa, są też ludzie tacy jak ja. I wiem, że jest nas sporo. I wiem, że czasem wracamy do domu i liczymy plamy na suficie, zastanawiając się, ile jeszcze rzeczy możemy spierdolić. Ile jeszcze razy usłyszymy, że to bardzo fajnie, że łączymy pracę ze studiami, ale dlaczego nie pracujemy w zawodzie; dlaczego nie mamy narzeczonego; sukcesów; tony hajsu i planów na dostatnie życie. No, dlaczego?

Dwa lata temu, kiedy zakładałam tego bloga, napisałam notkę z listą sześciu rzeczy, których nauczył mnie rok 2016. Myślę, że po dwóch latach nie ma sensu opracowywać kolejnej listy. Ostatnie dwa lata, a gdybym się zastanowiła, to i poprzednie, nauczyły mnie jednej najważniejszej rzeczy: ludzie przychodzą i odchodzą. Choćby skały srały, rzeczywistości nie da się odmienić, nie ma zaklęcia na przyjaźń, żaba całowana tysiąc razy nie stanie się księciem, a nazwanie kogoś przyjacielem nie sprawi, że nim się stanie. Więc skoro ludzie przychodzą i odchodzą – czy warto się nimi w ogóle przejmować?

Przecież zmieniamy się wraz z upływem czasu. Kilka lat temu miałam aspiracje, żeby być kimś super i robić sensowne rzeczy. Teraz chciałabym tylko mieć czas na spanko i regularne posiłki. Zaczęli mi się podobać inni faceci (ba, miałam moment, że myślałam, że podobają mi się dziewczyny), inne filmy, książki, muzyka, miejsca i cała reszta. I niby nadal jestem tą samą osobą, ale kręcą mnie nowe rzeczy i przejmuję się czymś innym niż wcześniej, a to sprawia, że zupełnie inaczej reaguję, myślę i mówię. To samo dzieje się z większością ludzi. Spotykamy się w pewnym momencie życia, ale wszyscy rozwijamy i zmieniamy się w swoich kierunkach. Nic dziwnego, że po jakimś czasie punkt, w którym się spotkaliśmy, nie istnieje. Nie mamy o czym rozmawiać, zaczynamy się mijać, rozczarowywać i czasem drażnić. I może moglibyśmy odpuścić sobie, puścić się wolno i iść każde w swoją stronę. Bez dramatów, konfliktów, wyrzutów i płaczu.

I to nawet mogłoby się udać, bo brzmi jak coś zajebiście łatwego w wykonaniu. Ale jest, mniej więcej, jak rzucanie palenia. Ten moment, kiedy stoisz na przystanku i czekasz na autobus – wiesz, że normalnie w tym momencie wyciągasz papieroska, ale nie tym razem, więc przez najdłuższe na świecie cztery minuty wali się świat, bo nie wiesz, co ze sobą zrobić. Ale przecież w końcu autobus przyjeżdża, wsiadasz i na chwilę przestajesz myśleć o chęci zapalenia. Z ludźmi jest jednak trochę inaczej.

Pomyśl, jak leżysz wieczorem w łóżku i wiesz, że w normalnych warunkach dostajesz o tej porze wiadomość z życzeniem dobrej nocy albo śmiesznym gifem, cokolwiek. Ale dziś ta osoba się nie odzywa. Więc leżysz z zamkniętymi oczami i wsłuchujesz się w ewentualne wibracje telefonu, mijają godziny, a wiadomość nigdy nie przychodzi. Nie ma autobusu, w którym przestajesz myśleć. Jest tylko cisza i czarny ekran, a w głowie myśl, że kolejny ktoś ma na ciebie wyjebane i co jest z tobą nie tak. A ludzie nadal przychodzą i odchodzą.

Wszystko jest z tobą w porządku. Nie jesteś maszynką do zadowalania wszystkich ludzi wokół, do spełniania wszystkich oczekiwań świata i robienia wszystkim dobrze. Jeśli ktoś nie chce z tobą gadać, no to trudno. Może punkt, w którym się spotkaliście, przestał istnieć, a może zwyczajnie nigdy go nie było. Nie ma sensu się stresować. Żadna znajomość nie jest cenniejsza od twojego komfortu i samooceny. Nawet przyjaźń z kimś turbo fajnym, jak Beata Kozidrak albo Magda Gessler. To działa w dwie strony. Może nie czujesz się dobrze z kimś i masz poczucie dyskomfortu, a przecież wcześniej było super i fajnie. Było. Ludzie przecież przychodzą i odchodzą. Puść to wolno.

Jacek Podsiadło napisał kiedyś taki wiersz, który nosił tytuł "Don't leave me" i zaczynał się od słów "Nie przestawaj mnie kochać. Ani na sekundę"*. To piękna naiwność. Bo chyba nie da się kochać kogoś zawsze. Bo niczego nie jesteśmy w stanie zaplanować, a już zwłaszcza uczuć. Nie możemy się też do niczego zmuszać, ani zmuszać do czegoś kogokolwiek. Bo może właśnie wypuszczamy kogoś ze swojego życia, żeby wpuścić do niego kogoś zupełnie nowego. I to jest właśnie najlepsze, że ludzie przychodzą i odchodzą. I nic na świecie nie jest w stanie tego zmienić.




*Młodszy Podsiadło, czyli Dawid, śpiewał później "Spotykałem cię codziennie, ale teraz, kiedy muszę, chętniej udałbym się spać", więc chyba przynajmniej jeden z dwóch zgodziłby się ze mną.

2 komentarze:

  1. Coś w tym jest.... ale pamiętaj,że kazdy kogo spotkasz na swojej drodze w jakiś sposob kształtuje Cię, więc nie załuj żadnej znajomości ani żadnego spotkania choćby mialy być przykre i ciężkie do zniesienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. Bo zmieniamy się chyba właśnie dzięki ludziom i to też jest super. Bo ludzie potrafią być naprawdę dobrzy i fajni, i przeważnie są. Tylko nawet największe dobro, chociaż cieszy, działa na nas mniej niż każda przykra rzecz. Trzeba chyba starać się jak najmniej skupiać na cierpieniu, a cieszyć z dobrych rzeczy. Tak przynajmniej mi się wydaje. :)

      Usuń