piątek, 20 marca 2020

Jeśli nie zabije nas wirus, zrobi to nienawiść


Jestem dziewczyną z małego miasta i niewiele wiem o świecie. Z mojego niedużego miasta byłam dumna jeszcze przez kilka lat, zanim na znakach drogowych pojawiły się tabliczki informujące o tym, że miejsce, w którym spędziłam piętnaście lat swojego życia, jest strefą wolną od LGBT. To zasiało we mnie ziarno niepewności. Serdeczne twarze, które kojarzyłam z lat nastoletnich, przestały budzić zaufanie. Tak przestałam wierzyć w ludzi.

W ostatnim czasie media zalewa lawina informacji o pandemii koronawirusa. Mimo ogólnego przestrzegania przez wszystkich zasad bieżącego porządku, można wyłapać dwa modele podejścia do tego tematu: ludzie, których ten temat paraliżuje i przeraża oraz tacy, którzy płyną z nurtem dzięki dystansowi i poczuciu humoru. Ja jestem trochę pomiędzy, bo choć czuję niepokój, to do rozpuku zaśmiewam się z memów powstałych z tej okazji. Ciekawi mnie jednak, jakie instynkty uruchomi w nas ta sytuacja i odkąd zaczynam je zauważać, czuję narastający we mnie smutek.

Kiedy pojawił się pierwszy przypadek koronawirusa w województwie lubelskim, rodzinę zarażonego spotkała fala krytyki. Spekulacje o nieprzestrzeganiu kwarantanny urosły do prób zastraszenia najbliższej rodziny chorego. W małej społeczności ostracyzm staje się wyjątkowo uciążliwy i groźny, a policja jest zmuszona do obserwowania domu zarażonego pacjenta. Nie wiem, jak było naprawdę i czy chory, który zaraził się od syna wracającego z zagranicznej wycieczki, trzymał się zaleceń sanepidu. Być może ten przypadek potraktowano lekceważąco, być może doszło do zaniedbania ze strony służby zdrowia. Myślę jednak, że nienawiść nie pomaga, bo nikogo nie ochroni, a może zagrozić.

W zeszły wtorek zmarła kolejna osoba zarażona koronawirusem. Profesor Wojciech Rokita był w chwili śmierci w stabilnym stanie, mimo dodatniego wyniku testu. Nie zabił go wirus. Zabiła go ludzka nienawiść, która doprowadziła do tego, że ten wykształcony człowiek postanowił odebrać sobie życie. Lokalny portal informacyjny pozwolił swoim użytkownikom na nakręcanie spirali nienawiści wobec tego człowieka. Fala szkalujących go komentarzy i spekulacji, jakoby lekarz miał nie przestrzegać kwarantanny, zyskiwała na sile z minuty na minutę.

Czytałam później komentarze kobiet, którymi zajmował się Wojciech Rokita. W opinii pacjentek był to niesamowicie wrażliwy i empatyczny człowiek. Pomógł przyjść na świat wielu dzieciom, zajmował się kobietami, które miały problemy z utrzymaniem ciąży. Z racji zawodu, a może powołania i poczucia misji, zrobił w życiu wiele dobrych i pięknych rzeczy. Pomagał ludziom, a kiedy sam potrzebował dobrego słowa, postawiono go pod ścianą i obrzucono gównem.

Wydaje mi się, że rozumiem ten mechanizm. Dużo łatwiej wzajemnie nakręcić się na innych ludzi negatywnie niż zacząć skupiać się na ich dobrych cechach. Takimi jesteśmy ludźmi, to dotyczy również mnie. To, co w tej sytuacji najbardziej przeraża, to fakt, że nie uczymy się na doświadczeniach z przeszłości. Przez lata chorzy na AIDS spotykali się z marginalizacją i zbiorową nienawiścią. Próbowano ich wykluczyć, choć w ich przypadku zarażenie nie jest tak łatwe, jak w przypadku koronawirusa. Zamiast zmierzyć się z problemem, pozwolono na to, by fala nienawiści rosła w siłę.

Takie sytuacje są zbiorową wielu niewiadomych i ciężko mi ręczyć za chorych i ich rodziny. Chciałabym tylko zadać pytanie sobie i wszystkim, którzy kiedykolwiek to przeczytają:
Jakimi jesteśmy ludźmi i dlaczego w takich momentach górę nad nami przejmują tak ohydne zachowania?