piątek, 17 sierpnia 2018

Świat, w którym kobieta


Mam nienajgorsze życie. Nie jest jakoś super fajne, ale nie mam raczej na co narzekać. Wyrosłam z odczuwania wielu negatywnych emocji. Staram się myśleć o ludziach dobrze albo w ogóle, co przy moim ciężkim charakterze choleryczki i awanturniczki nie jest wcale takie łatwe. Nie zawsze wychodzi. Pamiętam siebie sprzed sześciu, siedmiu, ośmiu lat i chociaż bardzo chciałabym mieć w sobie ten żar i pasję z tego okresu, to na pewno nie wróciłabym do negatywnych emocji, które wtedy mną miotały. Głupia odwaga, która uderzała do głowy jak bardzo tanie wino, na szczęście nigdy nie odbiła się czkawką. Wydawało mi się, że jestem w kontrze do całego świata, który może mi skoczyć. Że całe zło jest poza mną i mnie nie dotyczy. Pochodzę z małego miasta, gdzie gwałty i rozboje nie są częste, bo też warunki są niesprzyjające. Po zapadnięciu zmroku kończy się życie nocne, a wszyscy mieszkańcy chrapią unisono.

Od czterech lat żyję w nieco innej rzeczywistości. Zmieniło się otoczenie, bo chociaż Kraków nie jest wielkim miastem, to przez wzgląd na zaludnienie (przeludnienie, kurvva), zdaje się być ogromny. W ciągu tych czterech lat trzy razy natknęłam się na onanistów-ekshibicjonistów. Za każdym razem w biały dzień. Za każdym razem było to doświadczenie tyle obrzydliwe, co wstydliwe. I choć żaden w zasadzie nie zrobił mi realnej krzywdy, to nadal czuję dyskomfort, kiedy o tym myślę. Kraków to miasto pełne ludzi, a w tłumie nietrudno o odszczepieńców. Chociaż być może uogólniam, bo jestem tylko dziewczyną z małego miasteczka i dla kogoś innego to norma. Być może.

Moja dobra znajoma mówi, że my, dwudziestolatkowie, mamy kody na nieśmiertelność i bardzo chciałabym w to wierzyć. Mam 23 lata, więc przede mną jeszcze sporo fajnych, dziwnych, a może nawet popieprzonych lat. Jeśli założyć, że nic złego się nie stanie, że nikt nie zrobi mi krzywdy, że nie dojdzie do żadnego wypadku, który pozbawi mnie zdrowia lub życia. Kiedyś uznawałam swoją świetlaną przyszłość za coś pewnego, teraz miewam sporo wątpliwości, kiedy rozglądam się wokół. Świat nie jest dobrym miejscem, jeśli jest się młodym, jeśli jest się kobietą i jeśli chce się żyć. Ilekroć trafiam w sieci na informacje o tym, że jakaś młoda dziewczyna została skrzywdzona, porwana, zabita lub zgwałcona, omiatam wzrokiem komentarze ludzi, którzy piszą, że przecież sama to na siebie ściągnęła, bo jakim prawem szła sama wieczorem do domu; jakim prawem założyła spódnicę i umalowała się nieco mocniej niż zwykle. Jakim prawem miała czelność być młodą, ładną, towarzyską?

Jestem uparta, jeśli chodzi o moją niezależność i samodzielność. Pozwalam się odprowadzić do domu, ale zawsze podkreślam, że nie ma potrzeby, bo poradzę sobie sama. Trafiam na równie uparte typy, co ja i być może całe w tym szczęście. Bo kiedy miałam czternaście lat bałam się kosmitów i duchów, ale na szczęście przez te dziesięć lat nie porwał mnie żaden statek UFO ani nie nawiedził żaden duch. Teraz boję się ludzi i tego, że w ciemnej uliczce ktoś może złapać mnie za włosy i wpakować do busa jadącego cholera wie gdzie. Czy moje lęki są bezzasadne i czy jestem w nich osamotniona? Nie wiem, ale często trafiam na różnych grupach na fejsbuku na pytania od dziewczyn o to, gdzie i czy w ogóle mogą podróżować same, bo obawiają się zaczepek ze strony obcych mężczyzn. Te pytania skądś muszą się brać.

Kilka dni temu umówiłam się ze znajomymi na piwo w centrum, po którym wracałam do siebie nocnym autobusem na przystanek oddalony o niecały kilometr od mojego mieszkania. Nie wiem, czy byłam zbyt trzeźwa, by być odważna, czy mam jakąś pieprzoną manię prześladowczą, ale omal nie narobiłam pod siebie ze strachu. Każdy szmer, każda męska sylwetka na horyzoncie i każdy samochód przyprawiały mnie o ciarki. Szłam szybkim marszem, a w głowie migały mi nagłówki artykułów o zdarzeniach, które wydarzyły się w takich okolicznościach, w jakich akurat się znajdowałam. Do domu dotarłam pędem Korzeniowskiego, a po zamknięciu drzwi obiecałam sobie, że następnym razem zamówię ubera. Wliczam to doświadczenie w koszt bycia głupio odważną.

W wielu miastach przewoźnicy decydują się na wprowadzenie przedziałów tylko dla kobiet w metrze lub pociągach, ale to w żaden sposób nie zmienia skali problemu. Podróż metrem to kilka, kilkanaście minut z dwudziestu czterech godzin. O ile podczas takiej podróży nikt nie poklepie żadnej kobiety po tyłku, to po wyjściu z wagonu ktoś inny może wciągnąć ją w pobliskie krzaki. Nie zakładam też, że wszyscy mężczyźni to potencjalni oprawcy, ale wszystkie kobiety są potencjalnymi ofiarami. Bo jeśli znalazł się nastolatek, który zgwałcił staruszkę modlącą się w kościele, to nie sądzę, by w tym przypadku argumenty o jej nieprzyzwoitym zachowaniu czy niestosownym ubiorze znalazły miejsce. Możemy mydlić sobie oczy nadal i żartować z takich zdarzeń albo szukać winnych we wszystkich poza tymi, którzy zawinili, ale to od dziesięcioleci nie doprowadza nas do niczego. 

Dziś zaczęłam o tym myśleć i zastanawiać się, czy moi koledzy też mają takie myśli. Czy im też zdarza się bać? Niewiele słyszy się o przemocy seksualnej wobec mężczyzn, o ich porywaniu czy wykorzystywaniu. Nie umniejszam mężczyznom, bo przez znikomą ilość przypadków, często są odosobnieni w swoich doświadczeniach i przez to w walce o sprawiedliwość, bo jak baba bije chłopa, to nie ona jest durna, tylko on – tak przynajmniej myśli spora część społeczeństwa. Niemniej – skala przemocy wobec kobiet jest zatrważająca i paraliżująca. Masłowska w jednym z wywiadów powiedziała, że o kobietach mówi się jak o mięsie. I często bywamy mięsem, nawet armatnim, nawiązując do Czarnego Protestu. Dlaczego tak jest? Skoro żyjemy w czasach, gdzie każde pierdnięcie jest śledzone w sieci, to dlaczego mamy skrzętnie chować nasze ciała i najlepiej nie wystawiać nosa za próg domu wieczorami? Czy to my powinnyśmy uważać na świat, czy to świat powinien się zmienić w jakiś sposób?