piątek, 15 marca 2019

Smutna dwunastolatka w mojej głowie


Naprawdę uwielbiam wszystkie te teksty o niezabijaniu w sobie dziecka, odwlekaniu dorosłości i o tym, że najlepiej w ogóle nigdy nie dorastać. Uwielbiam je, sama jestem dużym dzieckiem nie tylko przez wzgląd na moją infantylność czy wrażliwość, ale też dlatego, że naprawdę przeraża mnie dorosłość. Gdybym miała teraz opisać wszystkie sytuacje, kiedy zwijałam się w kłębek i opracowywałam plan, w którym rzucam studia, pracę i wypieprzam do mamci, to zabrakłoby mi na to miejsca w Internecie.

I jest to o tyle dziwne, że jako dziecko dziko wręcz nie mogłam się doczekać dorosłości. I zupełnie nie dlatego, że marzyło mi się, że będę w jakiś sposób niezależna i sama będę o sobie decydować. W ogóle nie myślałam o takich rzeczach. Ja po prostu w dzieciństwie totalnie nienawidziłam siebie. W tej swojej kilku-ledwo-nastoletniej głowie wymyśliłam sobie, że jestem bardzo brzydką dziewczynką i dopiero jak dorosnę, to wszystkie moje problemy się rozwiążą. Nie wiem, co sobie wyobrażałam. Może wydawało mi się, że nagle wyładnieję, może kosmetyki miały mi dodać urody, naprawdę nie pamiętam, ale nigdy nie zapomnę tego pragnienia bycia dorosłą.

I nie do końca się myliłam, bo dorosłość (albo wejście w próg dorosłości, bo dorosła chyba nigdy nie będę) coś mi jednak przyniosła. To odruch obojętności na swoje wady i pewna świadomość zalet. Pisałam już o tym, że w "dorosłym" życiu inaczej odbieram atrakcyjność i świadomość tego, że pociągają mnie nieidealni ludzie i totalnie kocham ich odstępstwa od kanonu, bardzo pomogła mi w akceptacji siebie. Wyjście z domu rodzinnego, pójście na studia i do pracy, poznawanie ludzi – to wszystko uczy nas jakiejś chociaż symbolicznej kontroli nad swoimi kompleksami. Poza tym, w momencie, kiedy zmieniają się okoliczności, zmienia się perspektywa. Kiedy musimy zdać sesję czy ogarnąć jakąś sytuację w pracy, to problem nieidealnego nosa ląduje gdzieś poza podium aktualnych problemów.

Ale, choć byłoby naprawdę zajebiście, nie jest do końca tak, że perspektywa się nam zmienia i przestajemy nagle myśleć o kompleksach. Nie ma opcji, żebym uwierzyła, że jest na tej sali ktoś zupełnie pozbawiony kompleksów. Każdy, nawet osoby z pewnością siebie wyjebaną w kosmos, ma te dni, kiedy patrzy w lustro i ma wrażenie, że twarz mu ktoś na drugą stronę wywrócił. I to jest zupełnie normalne. W takich sytuacjach ogarniamy dupę i wracamy do rzeczywistości, bo w dorosłym życiu nie jesteśmy pozbawieni kompleksów, my je po prostu sprawnie zagrzebujemy. A najgorsze w tym jest to, że wszystkie te obawy i złe myśli, które od dzieciństwa tak dzielnie chowamy, w późniejszym życiu przybierają postać wrednej dwunastolatki, która zamieszkuje nasze głowy.

To, co wydaje się super w dzieciach, w przypadku dwunastolatek w naszych głowach, staje się naszą zmorą – to ich brutalna, chamska szczerość. I zdarza się, że w sytuacji, która wymaga od nas odwagi, ryzyka czy samozaparcia – ta zasrana dwunastolatka między zwojami mózgowymi śpiewa piosenkę o tym, jak chujowi jesteśmy i jak bardzo nasz wysiłek nie ma sensu. I mogłabym godzinami opowiadać, ilu fajnych facetów spławiłam, bo moja dwunastolatka upierała się, że jestem zbyt średnia, żeby mnie traktować serio; ile fajnych pomysłów odpuściłam, bo i tak nic mi się nie może udać; ilu rzeczy nie napisałam na tym blogu, bo wydały mi się niewarte opisania. To ona co kilka miesięcy, kiedy już zbieram się do napisania czegokolwiek, mówi mi, że to nie ma sensu, bo ludzie mają gdzieś, co myślę i prowadzenie bloga jest totalną żenadą.

I staram się, bardzo staram się mieć ją w dupie. Bo patrzę na wielu fanstycznych ludzi w moim otoczeniu, których często skrycie podziwiam i szanuję. I widzę, że znajdują się kilka poziomów poniżej tego, na co ich stać. I kiedy o tym myślę, niemalże słyszę głos dwunastolatek, które zamieszkują ich głowy, a które pewnie w momentach decyzyjnych wykastrowały ich z marzeń i ambicji. I zupełnie rozumiem ten lęk związany z porażką, bo sama mogłabym napisać podręcznik płakania w kącie w sytuacjach, które są dla mnie nowe, nieprzewidywalne i niepewne.

I bardzo łatwo mi o tym wszystkim pisać, ale to ja, za każdym razem, kiedy w moim życiu pojawiała się perspektywa jakiejś istotnej zmiany, zwijałam się jak ślimak w środku, bo bałam się, że coś spierdolę. Na szczęście czasem zagłuszałam ten głos w mojej głowie i okazywało się często, że mam dobrych ludzi wokół siebie i nawet chcą ze mną rozmawiać; że może nie jestem najgłupszym człowiekiem na świecie, bo coś tam udało mi się ogarnąć. W takich sytuacjach odbudowywała się moja pewność siebie i zaczynałam funkcjonować. Bo na ogół przecież wiem, że jestem spoko, tylko czasem wątpliwości mnie wytrącają z tego poczucia.

No i nie jest też tak, że ta dwunastolatka to jakiś demon, który uparcie zatruwa nasze dusze. Czasem cieszę się, że jest, bo kiedy mam ją pod kontrolą, stopuje wiele moich durnych zapędów i zachowań. Bo zupełnie nie chodzi o to, żeby tę zakompleksioną dwunastolatkę w sobie zdusić. Myślę, że to nawet nie jest możliwe. Chodzi o to, żeby jej dać cukierka i wytłumaczyć, że nie jest wcale najbrzydszą dziewczynką na świecie, że ma głowę na karku, jest silna i całkiem niegłupia. Trzeba ją spróbować powoli oswoić.