sobota, 2 grudnia 2017

Okres! Uwaga! Ratunku! Pomocy!

Gdybym dostawała dychę za każdym razem, kiedy ktoś na moje gorsze dni reaguje pytaniem o to, czy mam okres, to może nadal nie jeździłabym Porsche, ale mogłabym sobie spokojnie pozwolić na Matiza. Gdybym dostawała kolejną dychę za każdym razem, kiedy czuję paraliżujące zażenowanie, gdy ktoś zauważa podpaski przebijające się przez zwały syfu i innych skarbów w mojej torebce, to pewnie mój Matiz byłby tak stuningowany, że do setki rozpędzałby się w mgnieniu oka. I kiedyś pewnie nawet bym żałowała tego, że nie wzbogacam się w tak łatwy (choć nieprzyjemny) sposób, ale teraz z herbem Podpaska na tarczy mam zamiar walczyć o to, żeby żadna z nas nie czuła się zażenowana tym, co jest do bólu (sic!) normalne.


Jeśli miewam gorszy humor, a wiadomo, że miewam, to tylko dlatego, że mam taki, a nie inny charakter i naprawdę rzadko ma to jakikolwiek związek z moim cyklem. Grupa kobiet, u których zespół napięcia przedmiesiączkowego ma znaczny wpływ na zachowanie, jest niewielka. Nieco bardziej liczna jest grupa kobiet, u których w grę wchodzi autosugestia i nakręcanie się na zły humor przed lub w trakcie miesiączki. Reszta, wiadomo, nie jest szczególnie szczęśliwa, ale kto byłby ze świadomością tego, że kanalizacja mu przecieka i komfort codziennego funkcjonowania jest zaburzony, bo...

Bo, no właśnie, to wcale nie wygląda jak na reklamach, że ładna pani w białych spodniach zakłada tę czy tamtą podpaskę lub tampon i nagle może fruwać, latać, cuda wyrabiać. Dziwny, syntetyczny niebieski płyn z jej pochwy zostaje magicznie zaabsorbowany przez super chłonną rzecz i, uwaga, pani z reklamy zostaje uwolniona z okowów okresu, i może robić takie szalone i spontaniczne rzeczy, jak przymiarki ubrań w sklepach odzieżowych, których, jak sugeruje reklama, mając okres, nie powinna robić. A przecież okres to nie opętanie ani choroba psychiczna, która trzyma nas w odizolowaniu. Okej, umówmy się, że przechodzenie miesiączki nie jest fajne ani przyjemne. Brzuch boli, plecy bolą, wszystko boli. Do tego te obrzydliwe podpaski i krew, no właśnie...

Krew! Jakiś czas temu producent podpasek Bodyform wypuścił reklamę, w której po raz pierwszy w historii widzimy czerwony płyn, który budzi jasne skojarzenia z krwią. Klip wieńczy nadzwyczaj trafna puenta "Okres jest czymś normalnym. Pokazywanie go również powinno". Internet zawrzał. No tak, jeśli pokazujemy krew w reklamie podpasek, to może jeszcze pokażmy kupę w reklamie pieluch! Nie żeby na połowie filmów o tematyce wojennej czy innych szmir w typie kina akcji ekrany nie spływały "krwią" – no właśnie, krwią, a nie niebieską mazią. Czy tylko ja zauważam, że jedyną różnicą jest fakt, że krew na filmach tryska z ran, a ta w reklamie wycieka sobie spokojnie z pochwy?

Czyli co, wychodzi na to, że problemem jest pochwa? No, halo – wszyscyśmy tę drogę przebyli, przedzierając się na ten świat. Niektórzy nawet, co leży w ich naturze, pałają wrodzonym zamiłowaniem do jej zwiedzania (puszczam do Was oko, Panowie!). Skąd więc ten strach? Skąd to obrzydzenie, które wprawia nas w niechęć do własnego ciała w te dni*? 

Próbuję pytać sama siebie. Bo, choć jestem dosyć bezpruderyjna jeśli chodzi o mówienie o miesiączce, to nadal zdarzają się sytuacje, kiedy mam ochotę zapaść się pod ziemię. Na przykład wtedy, kiedy konsultuję z promotorem mój projekt dyplomowy, który dotyczy tabu, jakim jest miesiączka. I choć bardzo go szanuję, to ilekroć słyszę, jak szuka synonimów dla słów podpaska czy tampon, nazywając je "tymi rzeczami" (Rzeczy, których nazwy nie można wymawiać!, hehe), to krew mnie zalewa (tym razem w przenośni). Bo dlaczego dorosły facet, który jest mężem i ojcem, tak bardzo boi się tego tematu? 

Bo wychodzi na to, że kobiece narządy rozrodcze są w naszym społeczeństwie napiętnowane. Bo, rzeczywiście, ilekroć przypominam sobie z dzieciństwa (czyli z wczoraj), jak dorośli w mojej rodzinie czy otoczeniu rozmawiali o problemach zdrowotnych związanych z kobiecą fizjologią, tylekroć padało enigmatyczne hasło "kobiece sprawy". Tak, jakby rak piersi, torbiele na jajnikach czy PCOS to były przejawy jakiejś strasznej klątwy albo kary, tajemniczo nazywanej "kobiecymi sprawami". Dla przeciwwagi - nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek w moim otoczeniu tabuizował coś takiego jak chociażby problemy z prostatą.

Dlaczego piszę to wszystko? - bo uważam, że to zabawne, ale tylko do momentu, kiedy jest niegroźne. Stygmatyzowanie pewnych procesów biologicznych uwłacza ludziom cywilizowanym. Bo okres, choć nie jest niczym przyjemnym, jest czymś w stu procentach naturalnym, jak inne procesy, które zachodzą w naszym organizmie i musimy się z tym pogodzić. Bo choć mogłabym oddać wszystkie Matizy świata, żeby nie mieć okresu, to natury nie oszukam i muszę żyć z tym, czym zostałam obdarzona. Chciałabym jednak - a myślę, że to nie jest wiele - czuć, że natura stworzyła mnie inną niż połowa populacji, ale nie do końca gorszą.


*"te dni" to mój ulubiony wygibas językowy, jeśli chodzi o reklamy podpasek - jak gdyby narrator nie mógł użyć w reklamie słowa okres czy miesiączka