Lubię myśleć, że doświadczam w
życiu prawdziwego luksusu, jakim jest spotykanie na swojej drodze
odpowiednich ludzi. Nie ze wszystkimi mogę się polubić. Ze
zdecydowaną większością nie łapię chemii towarzyskiej, część
mnie zwyczajnie drażni, ale to nie zmienia faktu, że od każdego
zabieram coś, co ma mniejszy lub większy wpływ na mnie. Ludzie
potrafią być fajni. A już w ogóle najbardziej na świecie wzrusza
mnie, kiedy potrafią być bezinteresownie zaangażowani w pomoc
innym albo zwyczajnie, tak po ludzku dobrzy.
Trochę ostatnio gadam z dziewczynami.
Nie są to pseudointeligenckie wielogodzinne dysputy, które
prowokują oświecone wypowiedzi i błyskotliwe refleksje. Nie
siadamy nad winem, nie odtwarzamy scen z "Seksu w wielkim
mieście" ubrane w sukienki nadmiernie obcisłe i ciut
przykrótkie, by były wygodne, a stłumione światło lamp nie ślizga się po
naszych idealnie wydepilowanych nogach. To bardziej takie moje spontaniczne gromadzenie reakcji na różne zdarzenia – kolekcjonuję je jako
przyjemne olśnienia. I wiecie co? Ja naprawdę kocham kobiety. Ale
równie mocno, co je kocham, jestem na nie wkurwiona. Bo parafrazując
klasyka – kobiety kobietom zgotowały ten los.
Wkurza mnie, że całe to nasze
wyzwolenie, emancypacja i solidarność jajników zawsze muszą mieć
jakieś granice. Strasznie podobają się nam te wszystkie ruchy z
ciałopozytywnością w nazwie. Wkurza mnie, że podziwiam kobiety,
które pokazują zdjęcia nieogolonych części swojego ciała, ale
sama w życiu nie posunęłabym się do takiej śmiałości. Nie
ośmieliłabym się "zaniedbać", bo to przecież nie
wypada. Faceci nie lubią zapuszczonych dziewczyn, a dziewczyny lubią
podobać się facetom. Żeby tego było mało, Internet nie ułatwia:
"Dziewięć fryzur, które podobają się facetom", "Typy
kobiet, które podobają się facetom", "Trzy trendy na
lato, które na pewno spodobają się facetom". Skóra mi
cierpnie na całym ciele i jest mi niedobrze. Już nawet nie dlatego,
że według autorek tych bredni na starość pożrą mnie koty, ale
dlatego, że to kobiety kobietom to robią.
Nie lubię siebie za to, że naprawdę
widzę coś super w tych wszystkich ruchach na rzecz akceptacji
swojego ciała. Cieszę się, że jest tyle kobiet, które pokazują,
że nie ma niczego złego w fałdkach na brzuchu, w asymetrii ciała,
w owłosieniu, w zmarszczkach. Uwielbiam swoje rozstępy na
pośladkach – są naprawdę bardzo ładne, ale uwielbiam też moje
sztuczne rzęsy i paznokcie. Bogu dziękuję za staniki push-up i
wielkie jak spadochrony majtki wyszczuplające, ale coraz częściej
traktuję je jako opcję, a nie konieczność. Bo ja naprawdę lubię
te wszystkie gadżety – gdybym była facetem, pewnie byłabym
transseksualna. Ciągle jednak uczę się tego, że to tylko
przedmioty, które ostatecznie nie mają wpływu na to, jaką kobietą
jestem.
Albo z innej beczki: ostatnio znajomy
pyta, czy się z kimś teraz spotykam. Mówię, że nie. On kwituje,
że faceci teraz to pizdy* i pewnie są ślepi. Po jakimś czasie
dotarło do mnie, że w zamyśle autora to miał być komplement.
Przymykam oko, ale nadal nie widzę w tych słowach niczego
przyjemnego. Widzę w nich stereotyp, który zakłada, że każda
samotna dziewczyna jest niechciana, że wybór należy do mężczyzny,
a ja się mogę najwyżej prężyć na półce w tym markecie zwanym
"Życie" i czekać na kogoś, kto mnie łaskawie weźmie do
koszyczka zwanego "Relacja". Jestem bardzo młoda, ale ta
sytuacja lawiną ściąga na mnie wiele wspomnień. "A jeśli
ktoś cię poprosi do tańca, to nie odmawiaj, bo to brzydko!" -
dźwięczą mi w uszach zasłyszane kiedyś słowa mojej mamy, a za
nimi kolejne sytuacje – jak chociażby ta, kiedy koleżanka nie
potrafi powiedzieć chłopakowi "nie", bo nie chce wyjść
na złą i niewdzięczną.
Nie jesteśmy łaskawe ani w ocenie
samych siebie, ani w ocenie innych dziewczyn. Ta z bogatym
doświadczeniem seksualnym to zwykła kurwa, ta z mniejszym to
pospolita cnotka. Nie możemy być ładne i mądre jednocześnie. Ta
ze sztucznymi rzęsami musi być osiedlową loszką (to o mnie,
hehe), a ta bez makijażu to pewnie nudna pipa bez życia
towarzyskiego. Dojrzałe kobiety nie lubią młodych, bo mają tę
ulotną świeżość. Młode nie lubią dojrzałych, bo są widmem
tego, co je czeka po utracie młodości. Nasze dupy są zawsze albo
za małe, albo za duże; włosy za krótkie, zbyt kręcone. Makijaż
mógłby być mniej lub bardziej intensywny. Jak nam nie wstyd ubrać
się tak, że widać nam bieliznę, a wałki tłuszczu odznaczają
się pod obcisłym ubraniem? Wciąż dbamy o siebie za bardzo lub za
mało. To się nigdy nie kończy. Czy w ogóle warto?
A teraz Ty, osobo, która to właśnie
czytasz.
Bez względu na płeć, na kolor i krój
majtek.
Spójrz na siebie.
Gdzieś tam jest ktoś, kto totalnie
nie widzi tych wszystkich rzeczy, których w sobie nie lubisz i kocha
Cię mimo wszystko.
TYLKO GO W SOBIE OBUDŹ!
*bardzo mnie bawią te wszystkie niemiłe określenia, które odnoszą się do narządów kobiecych; dla mnie to żadna obraza, bo nie przyjmuję nawiązań do rzekomej "słabości" kobiet - proszę sobie dla równowagi wyobrazić krwiożerczą waginę, taką "pizdą" każdy chciałby być!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz