Jestem co najmniej prawie pewna, że nie jestem jedyną osobą,
która miewa takie dni, kiedy ma się wrażenie, że widok własnej twarzy w lustrze straszy. Takie dni,
kiedy ma się ochotę zadzwonić do dra Szczyta i wykrzyczeć mu do słuchawki „bierz
pan skalpel, botoksy, lasery i cho no tu szybko, bo umrę od tej brzydoty zaraz!”.
Ale nie, myję twarz i nakładam pierwszą
warstwę podkładu, drugą warstwę podkładu, czwartą, piątą… dopóki nie zorientuję
się, że od piętnastu minut powinnam być na uczelni i nie uznam, że trudno, ups,
przepadło, dziś zostaję w domu, bo się już przecież nie wyrobię, a w głębi
duszy zbijam piątkę z moim wewnętrznym cwaniakiem.
Nie jestem więc odpowiednią osobą, żeby pisać teksty
poświęcone kompleksom czy walce z nimi. Makijaż towarzyszy każdemu mojemu
wyjściu z domu od praktycznie ośmiu lat. Na samą myśl o tym, że mogłabym wyjść
z domu bez makijażu, mam dreszcze i jestem przerażona. Od makijażu uzależniam
to, jak się czuję w danej sytuacji. Czuję się więc tak, jak wyglądam. Trochę
śmieszne, trochę głupie, trochę straszne. Ale zdarza się, na pewno nie jestem w
tym odosobniona.
Długo zbierałam się do napisania tego tekstu, a do napisania go skłoniły mnie rozmowy z koleżankami, które miały podobne doświadczenia oraz programy telewizyjne poświęcone chirurgii plastycznej, które masowo chłonęłam w ostatnim czasie. Dlaczego postanowiłam o tym napisać? Bo chciałabym przestrzec wiele osób (a może nawet samą siebie) przed głupstwem dążenia do ideału, który w prawdziwym życiu nie istnieje.
Najgorszy dla mnie czas, najmroczniejszy wręcz, to czas od
końca podstawówki do połowy gimnazjum. Z anorektycznie wręcz szczupłej
dziewczynki zaczęła się robić mała kobieta, a mówiąc wprost: nagle, nie
wiedzieć skąd, urosła mi dupa, co okazało się wielkim szokiem dla mnie samej i
żadnym zaskoczeniem dla otoczenia. Dojrzewanie dotyczy przecież nas wszystkich,
choć dla mnie okazało się uderzeniem w twarz. Przez kilkanaście lat zdążyłam
się przyzwyczaić do swojego ciała, a tu nagle szok! Niedowierzanie! Co tu się
odkurwia, drodzy państwo?!
Szybko zaczęłam sobie szukać kolejnych mankamentów, które
spędzały mi sen z powiek i napełniały agresją do całego świata. Nie lubiłam
budowy swojego ciała, struktury i koloru włosów, typu urody i nosa – tego zwłaszcza!
Gdyby ktoś wtedy zaproponował mi korekcję nosa, skakałabym z radości. Dziś
stałabym z zażenowaną miną i pukała się w czoło. Nie dlatego, że coś nagle mi
się przestawiło w głowie i uznałam, że mój nos jest niesamowicie zgrabny, ale
dlatego, że dojrzałam do tego, żeby wiedzieć, że mój nos jest mój i nie musi
się nikomu podobać, to tylko nos, wielkie nieba! Jennifer Grey po roli w „Dirty Dancing”
zdecydowała się na korekcję swojego bardzo charakterystycznego nosa i cóż,
okazało się, że z pięknej, charakterystycznej kobiety zrobiła się piękna
posiadaczka nosa jak wszystkie inne ładne nosy; zbyt nijaka, żeby jej zaczęto
oferować kolejne znaczące role.
Ale! – ale jest też druga strona medalu, bo zawsze jest
przecież jakaś druga strona, którą w tym wypadku są modelki, którym operacje
nosa (czy operacje czegokolwiek) rzeczywiście ułatwiają karierę. No świetnie,
wszystko prawda, ale dla tych dziewczyn ich ciało nie jest jedynie narzędziem
do życia, ale też narzędziem pracy. One mają rzeszę ludzi, którzy stoją za
efektem, który widzimy na zdjęciach, i do którego zupełnie bez sensu się
porównujemy. Wiem doskonale, jak dużo zmienia w fotografii zamazanie kilku niedoskonałości
skóry czy nawet manipulowanie temperaturą czy nasyceniem kolorów. W przypadku
zdjęć ładnych pań z instagrama i magazynów modowych w grę wchodzą znacznie
bardziej skomplikowane zabiegi niż wyczyszczenie buzi czy zabawa kolorami.
Tutaj dzieją się rzeczy szalone: cycki puchną, dupy maleją, brzuchy się
rzeźbią, a zmarszczki znikają dzięki wielu, wielu kliknięciom ludzi przed
ekranami komputerów.
Nie chciałabym być w tym momencie źle zrozumiana. Nie
zachęcam nikogo, żeby zarzucił jakiekolwiek próby dbania o siebie i puścił się
w bieg przez życie z radosnym „i tak jestem zajebisty!” na ustach. Nie, nie
jesteś zajebisty/zajebista, ale kto jest? Wszyscy posiadamy jakieś wady,
widoczne bardziej lub mniej. Jeśli utrudniają nam życie, są zagrożeniem dla
naszego zdrowia, warto nad nimi pracować – jeśli są jednak jedynie czymś, co
odróżnia nas od reszty – po co to robić? W życiu nie chodzi o to przecież, żeby
być bezkrytycznym wobec siebie, ale o to, żeby wiedzieć, że inne nie znaczy
gorsze. Nie chodzi też o to, żeby pewność siebie budować na tym, czy podobamy
się reszcie świata. Idź więc na siłownię, jeśli masz na to ochotę, a jeśli nie,
to tego nie rób. A może batonik? Śmiało, wszystkiego nie możesz sobie odmawiać!
Atrakcyjność jest sytuacyjna, jest magiczna. Atrakcyjność to
szczegóły, na które składa się całość. W wielu osobach, które mogłyby mnie sobą
zainteresować, jest wiele inności. Nie wystarczy dostać w twarz ładną buzią czy
smukłą sylwetką, żeby uznać kogoś za atrakcyjnego. Atrakcyjność to jest to, jak
my czujemy się ze sobą – a jeśli my czujemy się ze sobą dobrze, świat czuje się
dobrze z nami!
napisałem 2 posty... oba mi wcięło przez problem z logowaniem xD
OdpowiedzUsuńChrzanić moje sensowne posty!
Przybywaj do mnie na urodziny za niecałe 3 mies., koniecznie bez makijażu! Stawiam 20l domowego wina i zanim wezmę choć łyk gwarantuję, że przynajmniej kilka razy będę Ci wypominał urodę i przynajmniej raz na powitaniu będę chciał skraść całusa :D Kobiety nie znają się na swoim pięknie ;)