Jestem dziewczyną z małego miasta i
niewiele wiem o świecie. Z mojego niedużego miasta byłam dumna
jeszcze przez kilka lat, zanim na znakach drogowych pojawiły się
tabliczki informujące o tym, że miejsce, w którym spędziłam
piętnaście lat swojego życia, jest strefą wolną od LGBT. To
zasiało we mnie ziarno niepewności. Serdeczne twarze, które
kojarzyłam z lat nastoletnich, przestały budzić zaufanie. Tak
przestałam wierzyć w ludzi.
W ostatnim czasie media zalewa lawina
informacji o pandemii koronawirusa. Mimo ogólnego przestrzegania
przez wszystkich zasad bieżącego porządku, można wyłapać dwa
modele podejścia do tego tematu: ludzie, których ten temat
paraliżuje i przeraża oraz tacy, którzy płyną z nurtem dzięki
dystansowi i poczuciu humoru. Ja jestem trochę pomiędzy, bo choć
czuję niepokój, to do rozpuku zaśmiewam się z memów powstałych
z tej okazji. Ciekawi mnie jednak, jakie instynkty
uruchomi w nas ta sytuacja i odkąd zaczynam je zauważać, czuję
narastający we mnie smutek.
Kiedy pojawił się pierwszy przypadek
koronawirusa w województwie lubelskim, rodzinę zarażonego spotkała
fala krytyki. Spekulacje o nieprzestrzeganiu kwarantanny urosły do
prób zastraszenia najbliższej rodziny chorego. W małej
społeczności ostracyzm staje się wyjątkowo uciążliwy i groźny,
a policja jest zmuszona do obserwowania domu zarażonego pacjenta.
Nie wiem, jak było naprawdę i czy chory, który zaraził się od
syna wracającego z zagranicznej wycieczki, trzymał się zaleceń
sanepidu. Być może ten przypadek potraktowano lekceważąco, być
może doszło do zaniedbania ze strony służby zdrowia. Myślę
jednak, że nienawiść nie pomaga, bo nikogo nie ochroni, a może
zagrozić.
W zeszły wtorek zmarła kolejna osoba
zarażona koronawirusem. Profesor Wojciech Rokita był w chwili
śmierci w stabilnym stanie, mimo dodatniego wyniku testu. Nie zabił
go wirus. Zabiła go ludzka nienawiść, która doprowadziła do
tego, że ten wykształcony człowiek postanowił odebrać sobie
życie. Lokalny portal informacyjny pozwolił swoim użytkownikom na
nakręcanie spirali nienawiści wobec tego człowieka. Fala
szkalujących go komentarzy i spekulacji, jakoby lekarz miał
nie przestrzegać kwarantanny, zyskiwała na sile z minuty na minutę.
Czytałam później komentarze kobiet,
którymi zajmował się Wojciech Rokita. W opinii pacjentek był to
niesamowicie wrażliwy i empatyczny człowiek. Pomógł przyjść na
świat wielu dzieciom, zajmował się kobietami, które miały
problemy z utrzymaniem ciąży. Z racji zawodu, a może powołania i
poczucia misji, zrobił w życiu wiele dobrych i pięknych rzeczy.
Pomagał ludziom, a kiedy sam potrzebował dobrego słowa, postawiono
go pod ścianą i obrzucono gównem.
Wydaje mi się, że rozumiem ten
mechanizm. Dużo łatwiej wzajemnie nakręcić się na innych ludzi
negatywnie niż zacząć skupiać się na ich dobrych cechach. Takimi
jesteśmy ludźmi, to dotyczy również mnie. To, co w tej sytuacji najbardziej
przeraża, to fakt, że nie uczymy się na doświadczeniach z
przeszłości. Przez lata chorzy na AIDS spotykali się z
marginalizacją i zbiorową nienawiścią. Próbowano ich wykluczyć,
choć w ich przypadku zarażenie nie jest tak łatwe, jak w przypadku
koronawirusa. Zamiast zmierzyć się z problemem, pozwolono na to, by
fala nienawiści rosła w siłę.
Takie sytuacje są zbiorową wielu
niewiadomych i ciężko mi ręczyć za chorych i ich rodziny.
Chciałabym tylko zadać pytanie sobie i wszystkim, którzy
kiedykolwiek to przeczytają:
Jakimi jesteśmy ludźmi i dlaczego w
takich momentach górę nad nami przejmują tak ohydne zachowania?